niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział IV Postać

           Pokój, który kiedyś był miejscem przyjacielskich spotkań, teraz zamienił się w horror. Vivian miała wrażenie, że każda osoba w salonie gdy tylko do niego weszła została ogłuszona i pozostawiona na podłodze. Ciała bezwładnie ułożone na dywanie blokowały przejście do kanapy na której leżał Jack. Chłopak miał okropną ranę na udzie, a jego twarz była wykręcona w bólu. Niektórzy już wychodzili z odrętwienia, ponieważ można było usłyszeć ciche jęki dochodzące ze środka pokoju. Dziewczyna nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chciała podbiec do Jacka i opatrzyć mu ranę, mogła też pomóc leżącym na dywanie, tak żeby nie leżeli na sobie i mogli się swobodnie podnieść jak już odrętwieją. Zaczęło jej się kręcić w głowie i musiała się przytrzymać szafy, żeby nie stracić równowagi.
Coś jest nie tak z tym pokojem. Nie bez powodu ci wszyscy leżą nieprzytomni. To musi być jakiś środek usypiający, albo jeszcze gorzej.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i zachwiała się w momencie, gdy chciała obejrzeć się za siebie. Obraz rozmywał się jej przed oczami i ledwo stała na nogach, musiała jak najszybciej stąd wyjść, ale drzwi się już zamknęły. Nie ma drogi ucieczki z tego miejsca, coraz bardziej osłabiona upadła na kolana przed czymś co przez mgłę mogła tylko nazwać czarną figurą.
-Oh biedna Vivian.. Przecież ostrzegałem, żeby nie wchodzić do tego pokoju bez masek. Będziesz musiała tu zastać póki wszyscy nie zostaną unieszkodliwieni.
Ironia mówcy wwiercała się w jej umysł na długo po tym jak padła nieprzytomna na podłogę. Mówił z akcentem, którego dziewczyna nie mogła rozpoznać w tamtej chwili, a słowa przez to wydawały się groźniejsze.
Podczas letargu miała straszną wizje:

           Jak się tu znalazłam ? Przechodząc oglądałam karykaturalne portrety nieznanych mi ludzi. Co to za miejsce ?
-Vivian chodź do nas! – Czy to jest Jack ? Czemu wszystko się tu świeci ?To miejsce jest podejrzane, ale pójdę za nim.
Chłopak wziął mnie za rękę i pociągnął lekko za sobą. Przeszliśmy przez szerokie drzwi prowadzące na zewnątrz.
-Widzisz jak tu pięknie ? – Rozejrzałam się po placu, gdzie kwitły wiśnie i śliwy. Płatki wirowały z cudownym tańcu tam, gdzie zawiał mocniej wiatr. Chciałam już mu odpowiedzieć, ale on zniknął.
 Rozpłynął się wśród drzew. Tak zatraciłam się w cudownym widoku zewnętrznego świata, że nawet nie zauważyłam kiedy odszedł. Musi być gdzieś blisko, a może trafie jeszcze na kogoś innego. Szłam w głąb sadu rozglądając się niepewnie we wszystkie strony poszukując znajomych twarzy. Coś poruszyło się daleko przede mną, interesujące. Postać przemieszczała się szybko przeskakując zwały ziemi i powalone drzewa. Sad stawał się coraz bardziej zaciemniony, a wszystkie kolory zaczynały blaknąć. Mam biec dalej ? Chyba nie powinnam się oddalać od Domu, ale jestem teraz wolna, mogę robić  co chce, a chce zobaczyć dokąd mnie zaprowadzi ten człowiek. Gdy go dogoniłam, siedział już na grubym, zwalonym pniu drzewa wpatrując się we mnie, nic nie powiedział. Powoli wstał, a jego długie blond włosy zakryły mu twarz. Wyciągnął w moją stronę ręce, które były nienaturalnie powykręcane i mnie przytulił. Jego dotyk wbrew pozorom był  delikatny, a skóra mu pachniała morska bryzą. Uwielbiałam ten zapach, ale teraz czułam się niezręcznie w jego objęciach. Chciałam się uwolnić od uścisku, jednak stwór mi na to nie pozwalał. Coraz bardziej zdenerwowana zaczęłam się wyrywać, aż w końcu udało mi się od niego uwolnić. Postać zaczęła piszczeć cienkim głosem, a drzewa wokół zmieniły kolory. Las stał się teraz mroczny i nie widać było żadnych ścieżek. Chłodny wzrok stwora mówił, żebym lepiej uciekała, bo on nie toleruje sprzeciwu. Co sił w nogach zaczęłam biec w stronę, z której najprawdopodobniej przyszłam. Mój instynkt mnie nie zawiódł, ponieważ po chwili wbiegłam na dziedziniec przed Domem. Tylko teraz wyglądał jakby przeszło tędy tornado. Drzewa z połamanymi konarami tworzyły istny labirynt gałęzi, nie pozwalając nikomu przejść w bezpieczne miejsce. Nie miałam czasu na przedzieranie się przez tą plątaninę, ale jeśli ja tracę na to czas to i ta postać musi to samo pokonać. Pod presją jaką stanowił goniący mnie stwór udało mi się w miarę szybko pokonać labirynt i dostać się do domu. Panowały w nim nieprzeniknione ciemności, ale doskonale  znałam rozmieszczenie pomieszczeń, dlatego udałam się do największego pokoju. Skrobanie o drzwi uświadomiło mi, że nie jestem już sama, dlatego jak najszybciej musiałam znaleźć kryjówkę zanim mnie znajdzie. Jednak ten stwór był o wiele ode mnie szybszy i gdy zdążyłam wejść do salonu on była już na mną. Nie mogłam krzyczeć ani chociażby wyksztusić jakiegokolwiek słowa, a potwór już się nade mną pochylał. Jego głos był znakomicie słyszalny, zwłaszcza kiedy szeptał mi do ucha.
-Pamiętaj Vivian kto tu wydaje rozkazy. Ja tu jestem Panem i nikt tego nie kwestionuje. Teraz, czas na twoją karę.
Wielkie zębiska zbliżały powoli się do mojego brzucha w tym samym momencie gdy odzyskałam głos. Mój krzyk odbijał się echem po całym pokoju, gdy chciałam się uwolnić z objęć śmierci.
 Jakaś niewidzialna ręka potrząsnęła mną wywołując moje imię. Ogarnęła mnie niemoc i poddałam się pod naporem kołysania.


-Vivian proszę obudź się. Błagam Vivian …  Jim zrób coś z nią, nie chce się obudzić.
-Leży tak już od wczoraj, wrzeszczenie na mnie nic nie zmieni. Już mówiłem, że sama musi się obudzić inaczej może jej to zaszkodzić.
-Raz w życiu mógłbyś coś zrobić dla mnie, a nie siedzieć tylko przy tych swoich badaniach  – Jack pochylał się nad dziewczyną od czasu do czasu spoglądając na brata.
Już miał ją zostawić w spokoju, gdy zaczęła krzyczeć. Ale nie było to zwykłe podniesienie głosu jak normalnie, tylko krzyk panicznego przerażenia jakie wydają osoby blisko śmierci. Podszedł do niej i zaczął nią lekko potrząsać i nawoływać. Gdy otworzyła oczy ujrzał w nich to czego się spodziewał - strach. Zobaczyła go i o ile to możliwe, głośniej krzyknęła próbując się od niego odsunąć.
-Zostaw mnie w spokoju! Nie dotykaj mnie!
-Vivian to ja, Jack. Uspokój się – Pochylił się nad nią, żeby ją złapać za nadgarstek, ale ona zaczęła się szarpać i spadła z kanapy, na której leżała. Cofała się z przerażeniem na całej twarzy, wykrzykując, żeby się do niej nie zbliżał. Nie miała dokąd uciec, bo ściana uniemożliwiła jej dalszą ucieczkę, w jej oczach pojawiły się łzy. Nie zważając na jej krzyki, Jack przysunął się do niej i objął ją swoimi ramionami. Zaczęła się wyrywać, a jej głos niemal pozbawił go słuchu. Nie puścił jej i wytrzymywał wszystkie wyzwiska rzucane w jego stronę do momentu, gdy głos jej się załamał i pozwoliła sobie na płacz. Delikatnie wodził rękami po jej plecach, żeby się uspokoiła, wiedział, że coś musiało się jej strasznego przewidzieć, bo nigdy by tak na niego nie zareagowała. Teraz i ona się w niego wtuliła powoli opanowując łzy, zaczęła szeptać jakieś nieznane słowa. Jack wsłuchując się w nie, próbował je odszyfrować jednak nie udawało mu się to, spoglądał tylko na nią uważnym wzrokiem. To co przeżyła przed chwilą nie mogło się tyczyć tylko zdarzeń z Domu, to musiało mieć początek jeszcze przed uwięzieniem.
-Zabierz mnie do pokoju – W tamtej chwili Vivian brzmiała jak malutkie dziecko pozbawione jakiekolwiek ochrony.
Zawahał się, a ona rzuciła mu pełne rozpaczy proszące spojrzenie. Nie mógł patrzeć na nią jak była tak przerażona dlatego wziął ją na barana i spełnił jej prośbę. Po drodze rzucił kilka wyzwisk bratu, który temu wszystkiemu się przyglądał. Dziewczyna oplatała jego szyję bojąc się, że może spaść, jednak Jack na to by nie pozwolił. Spytał się jej do jakiego pokoju chce iść, w końcu nie określiła tego dokładnie. Odpowiedziała jednym słowem.
-Bezpiecznego.
Na początku chciał zanieść ją do swojego jednak ten pomysł wydawał się mu samolubny i położył ją na jej łóżku. Wcześniej nie zauważył, że w jej pokoju pachniało morzem, ale nie kłopotał się tym dłużej i wyszedł. Zamykając drzwi usłyszał jęki dochodzące z pokoju, a potem odgłos upadku. Zaniepokojony wrócił się zobaczyć czy nic się jej nie stało. Dziewczyna przechodziła powoli w stronę drzwi z niechęcią na twarzy.
-Nie czuje się tu bezpiecznie sama – Przylgnęła do chłopaka w wyrazie bezsilności.
-Nie mogę uwierzyć, że to mówię – Zawahał się na chwile, a potem dokończył – Nie powinnaś mnie opuszczać. Już nigdy więcej mnie tak nie strasz. Zrozumiałaś ?
Żadnej odpowiedzi ze strony dziewczyny.
-Proszę, tylko nie się teraz znowu nie rozpłacz.
-Wiesz, że nikt do mnie nigdy tak nie powiedział ? – Vivian uśmiechnęła się przez łzy i zarzuciła mu ręce na szyje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz